Spojrzenie Czterdzieste Dziewiąte.

 

*Tydzień do ślubu Joanny i Łukasza*

Kraków. Polska.

        -Jak długo to trwa? 

W oczach Dagmary Bachledy szkliły się łzy, gdy kolejne ze słów opuszczające krtań Roberta Kwiatkowskiego uderzały w jej serce z każdą chwilą łamiące się na kolejne malutkie kawałeczki niczym chińska, porcelanowa filiżanka. Mężczyzna, którego kochała od wielu długich lat, z którym planowała założyć rodzinę, wychowywać gromadkę dzieci, zbudować drewniany dom okazał się kimś zupełnie innym niż myślała. 

Westchnął przeciągle spoglądając na nią niepewnie. Wiedział, że cierpi. Wiedział, że brutalnie złamał jej serce. Zdawał sobie sprawę z tego, że zniszczył wszystkie jej marzenia, że zniszczył wszystko to, co budowali przez prawie dziesięć lat wspólnego życia. Miał tylko nadzieję, że kiedyś mu przebaczy, a na jej drodze życie postawi kogoś, kto sprosta jej oczekiwaniom.

        -Nie długo. - rzucił cicho, wręcz szeptem jakby z nadzieją, że zranią blondynkę nieco lżej. 

        -Ile? 

Przełknęła ślinę wierząc, że jego odpowiedź nie zaboli jej zbyt mocno.

        -Patrycję poznałem pół roku temu na konferencji w Szczecinie... - stanął na przeciwko niej, nabierając głośno powietrza. -Nie sądziłem, że się w niej zakocham...

        -Wiesz co ... jednak nie kończ. - poprosiła cichym głosem, robiąc krok w tył unikając jego ciepłego dotyku, który przez wiele lat sprawiał, że jej ciało przechodził wyjątkowo przyjemny dreszcz a ona czuła się w jego ramionach bezpieczna. Najwyraźniej nie znała go tak dobrze, jak myślała, że zna. 

          -Daga...

           -Moim błędem było to, że dojrzałam? - spytała sięgając po leżącą na komodzie skórzaną torebkę. Widziała jak na jego twarzy maluje się zdziwienie, na co jedynie uśmiechnęła się smutno. -Zaczęłam marzyć o rodzinie, a tobie to nie było na rękę. - wzruszyła ramionami, wzdychając cicho. -Wolałeś Dagmarę, która nie angażowała się w przyszłościowe plany. 

Zaśmiała się zarzucając pasek torby przez ramię okryte materiałem ciepłego, wełnianego swetra sięgającego jej do połowy ud ozdobionych czarnymi materiałowymi spodniami od garnituru, który podczas każdej rozprawy sądowej przynosił jej szczęście. Jak się okazało w życiu prywatnym przyniósł jej jedynie pecha i złamał dotąd bijące szczęściem serce. 

          -Przepraszam. - wyszeptał, gdy jej blada dłoń zatrzymała się na mosiężnej klamce drewnianych drzwi luksusowego mieszkania w nowoczesnej kamienicy na obrzeżach Krakowa. 

          -Mam nadzieję, że będziesz z nią szczęśliwszy niż byłeś ze mną. - rzuciła cicho, zamykając za sobą drzwi, które jedynie skrzypnęły cicho tak, jak jeszcze nigdy odkąd tu zamieszkał. 

Łzy zalały jej policzki dopiero gdy oparła się o chłodną ścianę szerokiego korytarza. Czarny tusz do rzęs, który towarzyszył jej każdego dnia rozmazywał się w artystyczny sposób zostawiając kręte ślady na dotąd zaróżowiałych fragmentach jej wyjątkowo bladej skóry. Zaniosła się płaczem zsuwając się po kremowej ścianie długiego, wąskiego korytarza. 

To nie tak miało być. Nie miała płakać. Nie miała mieć złamanego serca. Miała być szczęśliwa. Miała spełnić swoje marzenia o rodzinie, której właściwie nigdy nie miała. 


Wbiegł po betonowych schodach nowoczesnej kamienicy z uśmiechem na ustach i butelką drogiego, francuskiego wina. Wieść o prokuratorskiej aplikacji Roberta, choć dotarła do niego już kilka tygodni temu, niezwykle go ucieszyła i sprawiła, że postanowił choć na chwilę wyrwać się spod lawiny ślubnych przygotowań i pogratulować bratu swojej zmarłej partnerki tego niewiarygodnego sukcesu w jego zawodowej karierze, która od lat była jego cichym marzeniem, najwyższym punktem w hierarchii ważności jego zawodowej piramidy. 

Cieszył go ten fakt, bo Robert od lat był dla niego jak kolejny młodszy brat. 

Zmarszczył brwi, zatrzymał się w pół kroku, gdy jego wzrok dostrzegł skuloną nieopodal drzwi mieszkania Kwiatkowskiego. Zmroziło go, gdy dobiegł go jej cichy szloch, a to nie znaczyło o niczym dobrym. 

         -Daga? 

Podniosła wzrok, natrafiając na przerażony wzrok przystojnego piłkarza. 

***

Katowice. Polska.

    Zaśmiała się melodyjnie, gdy obładowany papierowymi torbami Karol Piszczek westchnął słysząc kolejny wywód swojej matki na temat jego kawalerskiego, samotnego życia za oceanem. Z wielu opowiadań Łukasza dowiedziała się, że powodem wyjazdu najmłodszego syna Bożeny i Piotra Piszczków było niegdyś złamane serce i towarzysząca mu przy tym paskudna kontuzja, która skreśliła go z listy zawodowych piłkarzy i zniszczyła jego marzenia, o których spełnienie tak długo i skrupulatnie walczył. 

      -Mamo...

      -Asia jest już naszą rodziną, musi się przyzwyczaić do ...

      -Tego jak bardzo jesteśmy szurnięci? - podrzucił z rozbawieniem, gdy blondynka otworzyła pilotem stojące na jednym z miejsc parkingowych dużej wrocławskiej galerii handlowej, terenowe audi. 

        -Karolu!

        -Błagam Cię, nie mów tak do mnie. - bąknął kładąc na stercie papierowych toreb pudełko z eleganckimi butami idealnie pasującymi do czarnego garnituru wybranego dla niego przez obie kobiety, patrzące na niego krytycznym wzrokiem. 

         -Gdybyś zdążył zapomnieć to właśnie tak masz na imię. - rzuciła oschle trzaskając drzwiami jego samochodu wartego notabene ponad dwieście tysięcy złotych.

Westchnął, kręcąc zabawnie głową sprawiając przy tym, że Joanna zaśmiała się cicho podchodząc do drzwi od strony pasażera wyjątkowo eleganckiego auta.  

         -Nadal dziwisz mi się, że mieszkam w Stanach od prawie dziesięciu lat? - rzucił unosząc przy tym brwi. Joanna zaśmiała się cicho otwierając przednie drzwi samochodu, aby zająć miejsce po stronie pasażera. -Musisz się do tego przyzwyczaić, skoro już za tydzień będziesz częścią tej jakże uroczej rodzinki ...

        -Ja Cię nadal słyszę synu! - ciemnowłosa kobieta warknęła przez zaciśnięte zęby, próbując przy tym nerwowo zapiąć tylny pas. 

Karol westchnął uśmiechając się przy tym lekko. 

         -Kocham Cię mamuś. - rzucił, przekręcając kluczyk w stacyjce nowoczesnego auta, na amerykańskich tablicach rejestracyjnych. 

         -Dobra, dobra ... jeźdź już. - machnęła ręką i wstrzymała oddech, gdy samochód ruszył z parkingu Katowickiej galerii handlowej z piskiem opon. 

         -Nie myślałeś o powrocie? - spytała Joanna przerywając głuchą ciszę panującą wewnątrz pojazdu. Dotąd skupiony na ruchliwej tego wieczora dwupasmówce Karol, rzucił jej przelotne spojrzenie zmieniając przy tym pas ruchu z prawego na lewy. 

         -Czemu pytasz? 

         -Po prostu. - rzuciła szybko, poprawiając leżącą na jej kolanach torebkę znanego, włoskiego projektanta. -Z ciekawości. 

         -Nawet jeśli myślałem to, co ja niby miałbym tu robić?

         -To samo co tam. - podrzuciła Bożena, podnosząc wzrok znad opasłego tomu powieści obyczajowej, będącej prezentem od przyszłej synowej jej starszej siostry.

         -Może warto wrócić. - wzruszyła ramionami blondynka, uśmiechając się przy tym do niego niepewnie. Karol spojrzał na nią przelotnie na moment odrywając wzrok od toru jazdy auta.          -Może to tu gdzie kiedyś złamano Ci serce, ktoś postanowi je uleczyć? 

        -Nie myślałaś nad zmianą specjalizacji? - rzucił skręcając gwałtownie skórzaną kierownicą, gdy samochód przed nim gwałtownie zahamował. -Byłabyś świetnym psychologiem. - puścił jej oczko, patrząc przy tym w tylne lusterko, w którym odbijał się mroczny wzrok jego rodzicielki, która nigdy nie ukrywała swojej niechęci do rajdowych zapędów swojego jedynego syna. 

        -Czyli, że przemyślisz powrót do Polski? - spytała po chwili, uśmiechając się przy tym wyjątkowo uroczo. 

         -Pomyślę nad tym ... obiecuję. - zaśmiał się, gdy klasnęła w ręce zupełnie tak jak robił to Maciek, gdy dostał swojego ulubionego pluszowego misia. -A wy?

         -Co my? - zmarszczyła brew, odrywając wzrok od przedniej szyby, w której migały światła rozpędzonych samochodów. 

         -Wrócicie do Polski, gdy Łukasz skończy karierę?

        -Taki jest plan, ale co będzie nie wiadomo. - wzruszyła ramionami. -Życie pisze różne scenariusze. 

        -Mogłabyś otworzyć gabinet, albo nawet założyć klinikę ...

        -Mamo proszę Cię... - wywrócił oczami, wzdychając przy tym głośno co sprawiło, że siedząca obok niego Joanna zaśmiała się cicho. -Pozwól, że swoje życie Asia i Łukasz planować będą sami. - dodał, włączając prawy kierunkowskaz i kierując się zjazdem z autostrady na lokalną drogę prowadzącą do jego rodzinnej miejscowości. -I szepnij o tym cioci, oczywiście. - rzucił sprawiając tym samym, że siedząca na tylnym siedzeniu ciemnowłosa kobieta mruknęła coś niezrozumiale pod nosem wywołując tym samym uśmiech na jego twarzy. 

* * *

Barcelona. Hiszpania.

    Uśmiechnęła się lekko, gdy dłoń kapitan FC Barcelony Natalii Perez spoczęła na jej ramieniu okrytym materiałem nieco za dużego, wełnianego swetra w kolorze butelkowej zieleni. Twarz doświadczonej i niezwykle utytułowanej hiszpanki rozpromienił wyjątkowo przyjazny uśmiech, który sprawił, że nigdy wcześniej niespotykane ciepło rozlało się po jej ciele. 

           -Będziesz tu gwiazdą, możesz być tego pewna. - średniego wzrostu brunetka puściła jej oczko, wywołując przy tym chichot siedzącej obok Sophie. 

           -Natalia wie co mówi. - rzuciła bramkarka Mia Rodriguez wrzucająca do sportowej torby pożyczoną od Gerarda Pique markową, dresową bluzę. -Masz talent dziewczyno. - dodała, opierając się plecami o metalową szafkę należącą do kapitanki drużyny. 

           -Możesz na nas liczyć, pamiętaj. - dodała Perez w momencie, gdy w progu żeńskiej szatni stanął Sergi Roberto w towarzystwie Neymara i Rafinhi. 

          -Mi też tak mówiła i ani razu nic z tego nie wynikło. 

Natalia Perez wywróciła oczami słysząc głos swojego najlepszego przyjaciela. Hiszpan obdarzył ją szerokim uśmiechem, który ta skomentowała jedynie prychnięciem. 

          -Nie wiem, czy zauważyliście ale to damska szatnia. - bąknęła Rodriguez obdarzając piłkarzy wymownym wzrokiem, które spotkało się jedynie z wymieniem przez nich między sobą ukradkowych spojrzeń. 

           -Pewna jesteś? - Neymar uniósł brew, opierając się ramieniem o framugę drewnianych drzwi zamykanych codziennie przez lubianą przez wszystkich dozorczynie klubowych lokali. -Od dawna twierdzisz, że masz w sobie więcej z mężczyzny, niż my. - uśmiechnął się do niej wyjątkowo słodko sprawiając, że zacisnęła ze złości dłonie w pięść tak, że zbielały jej kłykcie. Sophia, Natalia i Lisa zaśmiały się jedynie cicho sprawiając, że irytacja bramkarki jedynie osiągnęła wyższy poziom. -Chociaż ja jestem zupełnie innego zdania, kochanie. - dodał posyłając w jej kierunku uroczy uśmiech, który ku jego lekkiemu zaskoczeniu sprawił, że kącik jej ust nieco drgnął. 

           -Nie kłóćcie się. - Perez wywróciła oczami. -Czego potrzebujecie? - spytała wbijając w nich ponaglające spojrzenie, które mimo wszystko robiło na nich wrażenie. 

           -Przyszliśmy z propozycją. 

          -Z propozycją? - Schweinsteiger uniosła brew, prostując się nagle.

          -Idziemy na piwo, może chcecie nam potowarzyszyć? 

          -Mamy pokazać się z Wami w miejscu publicznym? - Mia uniosła brew, krzyżując dłonie na klatce piersiowej okrytej luźnym błękitnym podkoszulkiem. 

           -Aż tak się nas wstydzisz Rodriguez? - spytał dotąd milczący Rafinha mrużąc przy tym powieki. 

           -Was może i nie, ale ten wyprany z uczuć wampir to coś innego. - wskazała palcem na Neymara, który nie krył zdziwienia słowami brunetki z kręconymi włosami. 

            -Mia odpuść! - stanowczy głos Natalii sprawił, że ciarki przeszyły nie tylko ciało samej zainteresowanej ale i reszty towarzystwa. Przyznać trzeba było, że kapitanem drużyny była nie z przypadku, a z powołania. -Ja mogę z Wami iść, ale nie wiem jak dziewczyny. 

            -Pójdziemy. - rzuciła Sophie, obejmując ramieniem Lisę obserwowaną ukradkowym spojrzeniem przez Sergi Roberto. -A ty Mia? - uniosła brew. 

            -Pójdę. - mruknęła, zarzucając pasek sportowej torby przez ramię. 

Komentarze

Popularne posty