Spojrzenie Czterdzieste Piąte.
Kwiecień 2019 r.
Dortmund. Niemcy.
Natarczywe promienie słońca wdzierały się do dużej, przestronnej sypialni przez niedokładnie zasłonięte beżowe zasłony komponujące się idealnie z szarością ścian.
Blondynka śpiąca z lekkim uśmiechem na twarzy, poruszyła się niespokojnie ściągając lekko satynową kołdrę w kolorze dojrzałego granatu. Przekręciła się na drugi bok a jej prawa ręka spoczęła na poduszce, przesiąkniętej zapachem mocnych i zmysłowych męskich perfum. Perfum, które podarowała mu w prezencie na ich pierwsze wspólne święta Bożego Narodzenia. Perfum, których zapach przyśpiesza bicie jej serca a ich kompozycja sprawia, że mogłaby je wąchać o każdej porze dnia i nocy.
Otworzyła ociężale powieki, gdy jej dłoń błądząca po dużej poduszce nie natrafiła na przystojnego blondyna. Zmarszczyła brew podnosząc się powoli na łokciach. Swoim spojrzeniem omiotła pomieszczenie. Na niskiej, ciemnej drewnianej szafce nocnej tuż obok opasłego tomu kryminalnej powieści Remigiusza Mroza, leżał jego telefon podłączony białym kablem do ładowarki. Na ciemnym fotelu stojącym w kącie sypialni przewieszony przez oparcie wisiał jej futrzany szlafrok razem z jego ulubioną, rozpinaną bluzą z logiem klubowego sponsora, nie było jednak szortów, które rzucił na dużą, drewnianą skrzynię, która pasowała idealnie do dwóch komód wykonanych w tym samym odcieniu i designie.
Przygryzła wargę, odrzucając pewnym ruchem ciemną, satynową kołdrę. Na bose stopy wsunęła gustowne, ciepłe kapcie i stanęła pewnie na drewnianej podłodze. Zgarnęła z oparcia fotela futrzany, błękitny szlafrok i powolnym krokiem skierowała się na parter dużego domu. Osiemnaście ciemnych, dębowych, lekko zakręcanych schodów pokonała stawiając bardzo uważnie, każdy krok trzymając się przy tym drewnianej poręczy.
Zatrzymała się nagle, na ostatnim stopniu dostrzegając Łukasza stojącego tyłem do niej, wpatrującego się w krajobraz rozpościerający się tuż za dużym, tarasowym oknem. Ubrany był w czarne szorty i równie ciemny podkoszulek a w jego ręku spoczywała kryształowa, niska szklanka w połowie wypełniona ciemnych, mocnym i wyrazistym brązowym trunkiem. To nie był codzienny widok, Piszczek nie był wielkim fanem alkoholu zwłaszcza w niedzielne poranki.
-Łukasz ...
Drgnął, słysząc z głębi salonu cichy, aksamitny głos Joanny. Westchnął cicho, odrywając wzrok od tarasu i krajobrazu rozpościerającego się tuż za nim wbijając go po chwili w blondynkę. Na jej twarzy malował się niepokój, a w jej oczach dostrzegł coś co pojawiało się bardzo rzadko, a od pewnego czasu nie znalazło się w nich nigdy.
Pokonała dzielącą ich od siebie odległość, stając tuż przed nim. Zmarszczyła brew wbijając w niego pytające spojrzenie.
-Co się dzieję?
Jej pytanie odbiło się echem w jego głowie. Pokiwał głową, uśmiechając się do niej lekko. Westchnęła, posyłając mu przy tym wymowne spojrzenie.
Nie wierzyła w szczerość tego uśmiechu, zdążyła już poznać go na tyle, aby wiedzieć, że to nie ten uśmiech, którym potrafił rozbroić każdego. Coś było nie tak i wiedziała, że nie może zostać z tym sam. Nie on.
-Proszę Cię, Piszczu... - pokręciła głową, wzdychając przy tym głośno. -Nie zgrywaj twardziela i mów co się dzieję. - skrzyżowała dłonie na piersi, unosząc brew.
-Nic się nie dzieję, misiek.
-Nie wierzę Ci. - rzuciła, a jej wzrok zatrzymał się na szklance, którą mężczyzna nadal trzymał w dłoni. Powędrował za jej wzrokiem, a niska szklanka po chwili wylądowała na niskim, szerokim drewnianym stoliku, westchnął cicho, przecierając dłonią pomarszczone czoło.
-Asia na prawdę wszystko gra. - cmoknął ją w czoło po czym oparł brodę o czubek jej głowy. Nie chciał dodatkowo jej niepokoić, nie chciał żeby zamartwiała się dodatkowo jego rozterkami.
-Nie gra i wiem to, nie rozumiem tylko dlaczego próbujesz mnie oszukać. - odparła cichym nieco niepewnym głosem. Przymknął powieki, biorąc głośny wdech.
-Nie próbuje Cię oszukać. Nie chcę tylko, żebyś zamartwiała się moimi rozterkami rozumiesz? Mam problem sam ze sobą i to ja muszę go rozwiązać, to ja muszę się ogarnąć. - uśmiechnął się lekko, po czym musnął delikatnie swoimi ustami jej wargi. Przymknęła powieki rozkoszując się ich ciepłem.
-Martwię się o Ciebie. - powiedziała cicho.
-Nie musisz, kocie. Wszystko jest w porządku a jeśli nie będzie dowiesz się o tym pierwsza.
-Na pewno?
-Za cztery miesiące będziesz moją żoną, twoim obowiązkiem będzie się mną opiekować. - zaśmiał się, dostrzegając jej minę.
-Bierzemy ślub misiu. Będę twoją żoną a nie matką. - rzuciła, krzyżując dłonie na piersi. Blondyn zaśmiał się jedynie, kręcąc zabawnie głową.
-Co zjesz na śniadanie? - spytał, po chwili.
- A co mogę? - uśmiechnęła się do niego słodko, wspinając się na palce i zaplatając dłonie na jego szyi. Piszczek zamyślił się, po czym szeroki uśmiech ozdobił jego uśmiech.
-Wszystko królowo. - wyszeptał wprost w jej wargi, składając na nich przepełniony pasją i namiętnością pocałunek.
* * *
Greta Langer uśmiechnęła się lekko, okrywając dwumiesięczną Elizabeth kolorowym kocykiem. Tuż obok jej malutkiej głowy, położyła niewielkiego pluszowego misia, którego kupiła kilka dni wcześniej będąc wraz z Marco na spontanicznych zakupach. Ich związek rozkwitał, rozumieli się bez słów, spędzali ze sobą każdą wspólną, wolną chwilę. Czuła się przy nim bezpiecznie. Czuła się niczym księżniczka w najpiękniejszej disneyowskiej bajce. Znalazła szczęście, przystań o której marzyła od dziecka i miała nadzieję, że będzie trwała latami aż do samego końca.
-Napijesz się kawy, albo herbaty?
Cichy głos Julii Wagner tuż nad jej uchem sprawił, że zadrżała. Oderwała wzrok od uroczej Elizabeth, przenosząc go na nieco niższą od siebie szatynkę.
-Nie rób sobie kłopotu... - rzuciła cicho, posyłając jej lekki uśmiech.
-Chyba żartujesz? - machnęła ręką. -Malinowa, czy żurawinowa?
-Żurawina.
-Chodź do kuchni. - klepnęła ją po ramieniu, po czym obie opuściły przestronny pokój dwumiesięcznej dziewczynki.
Usiadła na jednym z sześciu drewnianych krzeseł, stojących wokół ciemnego, dużego stołu stojącego w centrum salonu, połączonego z urządzoną w nowoczesnym stylu kuchnią skąd miała idealną sposobność, aby uważnie obserwować Julię. Uśmiechającą się pod nosem, ewidentnie szczęśliwą co dodatkowo uszczęśliwiało nie tylko jej partnera, ale również jej najbliższych przyjaciół, dla których była ważną częścią często nieoczekiwanego, poplątanego życia.
Tę rozmowę musiały odbyć i wiedziała o tym, aż za dobrze, nie wiedziała jednak w jaki sposób mogłaby ją rozpocząć.
-Biszkopty, czy herbatniki?
-Herbatniki. - odpowiedziała cichym głosem, posyłając przyjaciółce szeroki uśmiech.
-Jak Ci się żyje z Marco? - spytała, stawiając na ciemnym blacie stołu duży, jasny talerz z kilkunastoma herbatnikami o różnych smakach. -Tylko nie próbuj mi tu kręcić.
Zaśmiała się widząc jej minę. Wiele w życiu zawdzięczała właśnie Julii, to na Wagner mogła zawsze liczyć. To dzięki niej osiągała kolejne boiskowe sukcesy, znalazła w sobie odwagę i pewność siebie jakich nigdy nie miała. To ona pokazała jej, że warto walczyć o siebie, bez względu na to, co przyniesie kolejny dzień i jak trudno będzie się z tego wyplątać. Miała nadzieję, że już zawsze będzie szczęśliwa i nigdy nie będzie żałowała życiowych decyzji.
-Dobrze ... na prawdę dobrze. - zaśmiała się delikatnie, przypominając sobie poprzedni wieczór, który spędzili leżąc na kanapie przed telewizorem w jego mieszkaniu.
-Tylko tyle? - Julia uniosła brew, wbijając w nią przeszywające spojrzenie.
-Jest cudowny, czuje się przy nim tak wyjątkowa a mimo to jednak ... - urwała, a uśmiech na jej twarzy nagle przygasł. Wagner zmarszczyła tym razem brew, przyglądając się jej bardzo uważnie.
-Czego się boisz?
-Nie wiem. - wzruszyła ramionami. -Chciałabym mieć go obok siebie na zawsze, mieć z nim dzieci, piękny dom to, czego nigdy tak na prawdę nie miałam, tylko czy on będzie chciał, żebym to była ja?
Wagner przygryzła wargę, przyglądając się Langer bardzo uważnie. Rozumiała jej obawy, ba kiedyś pewnie nawet by je podzielała w końcu Reus tak jak i inni nie stronił od rozrywek, czy jednonocnych przygód. Wiedziała jednak, że dorósł, dojrzał do bycia prawdziwym mężczyzną, głową rodziny i kapitanem. I choć jakieś ryzyko nadal było, wiedziała, że jest praktycznie znikome, w końcu każdy z piłkarzy Borussi za wzór cnót stawiał sobie Piszczka, dzielnie stawiającego czoła kolejnych chichotom losu, a który już nie długo miał zacząć nowy rozdział u boku Joanny, która potrafiła utemperować, każdego obecnego i byłego piłkarza z niemieckiego klubu.
-Znam Marco od wielu, długich lat. Pamiętam jak szalał za Stephanie, jak cierpiał po tym, gdy okazało się, że ta związała się z jego najlepszym kumplem. - chwyciła jej dłoń, posyłając lekki uśmiech. -Nie jest idealny, z resztą nikt nie jest... - zaśmiała się, wywracając oczami, również Greta uśmiechnęła się lekko. -Ale twoje pojawienie się w klubie coś w nim zmieniło. Twoje perypetie życiowe sprawiły, że za wszelką cenę chciał być obok, chciał Cię chronić. Zakochał się i to sam nie wiedział kiedy, bał się jednak, że ty tego nie odwzajemniasz.
-Ale jak to? - spytała, nie kryjąc swoje zdziwienia słowami, które usłyszała.
-Znamy go i dla nas nie było to trudne do zauważenia. Ten rozmarzony wzrok, zaciskane pięści, gdy jakiś facet pojawiał się obok Ciebie...
Greta uśmiechnęła się lekko.
-Na prawdę?
-Na prawdę. Myślę, że możesz z nim o tym szczerze porozmawiać, jesteś jeszcze młoda i on Ci tego nie powie, bo chcę żebyś odniosła sukces w piłce a nie z niej rezygnowała kosztem rodziny, którą on tak bardzo chcę mieć.
W oczach Grety zaszkliły się łzy. Takich słów potrzebowała, takiego zapewnienia, że jej marzenie o szczęśliwym życiu może się spełnić.
-Dziękuję. - rzuciła, zaciskając tym razem dłoń Julii w swojej dłoni. -Chyba tego potrzebowałam.
-Chcę, żebyście byli szczęśliwi w końcu tak dużo Wam zawdzięczam.
-Kocham Cię. - mruknęła, cmokając ją w policzek.
-Czy powinienem być zazdrosny?
Wbiły wzrok w próg salonu, w którym z owczarkiem niemieckim przy nodze stał Mario Götze. Zawadiacki uśmiech gościł na jego twarzy, a on sam obserwował kobiety bardzo uważnie.
-A jak uważasz? - zapytała Julia, unosząc ku górze brew.
Mario pokiwał zabawnie głową, zaśmiewając się cicho. Jego pies, Bafi podniósł nagle głowę, obserwując go bardzo uważnie.
Götze pokonał dzielący je z kobietami dystans i z uśmiechem na twarzy oparł dłonie na ramionach swojej narzeczonej, cmokając ją przy tym w czubek głowy.
-Mam czasami wrażenie, że jesteście siostrami.
-A to niby czemu? - spytała Greta, marszcząc brew.
-Po prostu, dobrze się rozumiecie.
-Kobiety zawsze się dobrze rozumieją. - stwierdziła Julia, wywracając oczami.
-Nawet żona i kochanka prędzej czy później się zaprzyjaźnią. - rzuciła Greta, posyłając Mario lekki uśmiech.
Mężczyzna uniósł brew, łącząc w nienaturalny sposób swoje wargi.
-Bo?
-Mario, odpowiedź jest wręcz banalna... - urwała, wbijając w niego wymowne spojrzenie.
-Żeby się zemścić. - odparła Julia, wzruszając niby od niechcenia ramionami.
Piłkarz zrobił krok w tył, unosząc ku górze swoje dłonie.
-Jesteście nienormalne. - skwitował, kierując się szybkim krokiem na drewniane schody, a Julia i Greta wybuchły niepohamowanym śmiechem.
***
Kilka dni później.
Kraków. Polska.
Karolina Gazda oderwała wzrok znad pliku kart pacjentów, słysząc ciche pukanie do drewnianych drzwi swojego gabinetu, na oddziale onkologii. Gustowne, czarne oprawki szkieł korekcyjnych zsunęła na czubek zgrabnego nosa, poprawiając plakietkę widniejącą w górnej części jej białego kitla.
-Proszę ...
Drzwi skrzypnęły cicho, a w dużym, przestronnym gabinecie pojawiła się bardzo dobrze jej znana szatynka. Posłała jej lekki uśmiech, na który wchodząca do gabinetu Zofia Brzozowska odpowiedziała, jednakże coś w jej uśmiechu było nie tak i Karolina dostrzegła to od razu.
-Masz może chwilkę? - zapytała zamykając za sobą drzwi prowadzące na długi i szeroki korytarz odnowionego niedawno oddziału.
Gazda podniosła się ze skórzanego krzesła, wskazując dłonią na dwa fotele stojące w kącie gabinetu. Bardzo dobrze usłyszała, jak Zofia nabiera powietrza. Głośno i niepewnie.
Usiadły na przeciwko siebie, a pomiędzy nimi stał drewniany, niski stolik na którym od rana stał dzbanek z niegazowaną wodą mineralną i cztery, niskie szklanki.
-Co Cię do mnie sprowadza? Coś ze ślubem Asi i Łukasza?
Zaprzeczyła ruchem głowy, patrząc na nią niepewnym wzrokiem.
-Zośka, powiesz mi co się dzieję? - spytała opierając dłonie na blacie niskiego stolika.
Brzozowska spuściła głowę, wbijając wzrok w drewniane deski, którymi wyłożona była posadzka jej gabinetu. Przełknęła ślinę, czując na sobie jej przeszywające spojrzenie.
Bała się.
Była przerażona.
Tak cholernie przerażona.
Po chwili, w której udało jej się nieco uspokoić skołatane serce, sięgnęła do niewielkiej torebki, z której wyjęła brązową kopertę złożoną na pół. Podała ją niepewnie Gaździe, która przyglądała się jej ze zmrużonymi powiekami.
-Co to?
-Po prostu otwórz... - poprosiła cichym i drżącym głosem.
Karolina wyciągnęła z niej kilka kartek spiętych ze sobą biurowym spinaczem. Przejrzała je pobieżnie, a z każdym kolejnym wynikiem, który lustrowała wyraz jej twarzy zmieniał się diametralnie.
-Nie jest dobrze, prawda? - spytała powstrzymując łzy napływające do jej oczu.
Karolina przygryzła wargę, odkładając kartki na blat stolika. Zaplotła dłonie, opierając łokcie na kolanach okrytych czarnymi jeansami i wbiła w Zofię intensywne spojrzenie.
-Nie jest dobrze ... - odpowiedziała cichym głosem. -Ale nie jest też źle. - dodała, za nim Zofia zdążyła otworzyć usta.
-To znaczy?
Gazda uśmiechnęła się lekko, chwytając w swoje dłonie, drżące dłonie Brzozowskiej.
-To wczesne stadium, wystarczy terapia farmakologiczna.
-Na prawdę?
-Na prawdę. - odparła słysząc jak ogromny kamień spada z serca Zofii.
Komentarze
Prześlij komentarz